Flandryjskie lwy

Zdjęcie na okładce: tetedelacourse, flickr, CC-BY-SA-2.0

Charakterystyczne, żółte flagi z symbolicznym, czarnym lwem powiewają przy trasach wyścigów na całym świecie. “Lwem z Flandrii” nazywani są wybitni zawodnicy cechujący się walecznością i charyzmą. Skąd bierze się popularność lwiej ikonografii w kolarstwie, czym różnią się różne wersje flandryjskiego godła i kto zostanie następcą Johana Musseuwa?

Zacznijmy od Belgii, ponieważ z naszej, polskiej perspektywy sprawa nie jest tak oczywista. Ten niewielki kraj to tak naprawdę federacja regionów autonomicznych francuskojęzycznej Walonii (południe) oraz flamandzko języcznej Flandrii (północ) a także Regionu Stołecznego Brukseli. 

Niezależnie od regionów, Belgia złożona jest ze wspólnot językowych, do których oprócz flamandzkiego i francuskiego należy doliczyć wspólnotę niemiecką na terenie prowincji Liege.

Belgia jest monarchią konstytucyjną a ciekawostką jest, że władca tytularnym jest “królem Belgów” (a nie “Belgii”). 

Embed from Getty Images

Gdy popatrzymy na mapę i znajdujące się na niej nazwy prowincji, praktycznie każda z nich ma bezpośredni związek z kolarstwem. Organizowanie i celebrowanie wydarzeń sportowych to wyraz lokalnego patriotyzmu. 

Aspekt społeczno-polityczny był również istotny przy powstaniu najpiękniejszego z kolarskich “monumentów”, czyli Ronde van Vlaanderen. Tak jak w przypadku wielu wyścigów, jego zadaniem było zwiększenie sprzedaży lokalnej gazety (w tym wypadku magazynu “Sportweld”). Jednak znaczenie miała również ambicja Flamandów, którzy chcieli dorównać Walonom i ich Liege-Bastogne-Liege. 

Dość szybko powołany do życia w 1913r wyścig stał się wyrazem flandryjskiego nacjonalizmy czy też jak kto woli patriotyzmu. 

Czarny lew na żółtym tle, tak chętnie umieszczany przez kibiców przy trasie zawodów różni się od oficjalnego symbolu regionu. Ten ma bowiem czerwone pazury i język. Ten w całości czarny jest używany przez zwolenników flandryjskiej niepodległości.

W tym miejscu muszę wspomnieć, że Belgia regularnie zmaga się z kolejnymi kryzysami politycznymi, ma kłopoty z powołaniem rządu i stworzeniem stabilnej większości w parlamencie a separatystyczne zapędy Flamandów są jednym z powodów takiej sytuacji. 

Równocześnie idea “Lwa z Flandrii”, czyli kolarza, najchętniej pochodzącego “z ludu”, silnego, dzielnego i radzącego sobie z trudnościami jest sama w sobie pozytywna. Co ciekawe, nie trzeba być Flamandem, ba, nie trzeba nawet być Belgiem, by na niego zasłużyć. “Wystarczy” tylko zrobić wrażenie na autochtonach, pokonując gospodarzy, najlepiej w wielkim stylu i kilkukrotnie, jak trzykrotny zwycięzca RVV (w latach 1949-51), Włoch Fiorenzo Magni.

Wyrazem miłości do kolarstwa i związków sportu z flamandzką tożsamością jest również nagroda “Flamanda Roku” przyznawana przez gazetę Het Nieuwsblad, która ma kategorię zarówno dla najlepszego Belga, jak i międzynarodową (w 2014r. otrzymał ją Michał Kwiatowski). 

Ponieważ wyścigi klasyczne to “sól kolarstwa”, to właśnie specjaliści imprez jednodniowych najczęściej sięgają po ten zaszczytny tytuł. Choć oczy nas wszystkich skupiają się na rywalizacji Wouta van Aerta z Mathieu van der Poelem, łatwo sobie wyobrazić, że ewentualny sukces Remco Evenepoela w Giro d’Italia zapewni mu nagrodę nie tylko “Flamanda roku”, ale też i sportowca roku w całej Belgii. 

Zdjęcie na okładce: tetedelacourse, flickr, CC-BY-SA-2.0

Autor: Marek Tyniec

Tworzę treści w internecie od 1999r. Byłem redaktorem naczelnym bikeWorld.pl, pracowałem jako rzecznik prasowy maratonów rowerowych. Prowadzę autorski magazyn o kolarstwie XOUTED. Od 25 lat startuję w zawodach mtb. Na co dzień zajmuję się marketingiem w branży IT.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.